Sunday 31 October 2010

Wesolego Halloween!!!

Nasz dzielny przyjaciel melon... (zabraklo dyn w sklepie)

Thursday 7 October 2010

I co teraz?

Teraz maly odpoczynek ale nie zbyt dlugi i plywamy dalej. Od soboty bede kontynuowala plywanie na akwenach otwartych i w zwiazku z tym udam sie znou do Hyde Parku poplywac w klubie The Serpentine. I zamierzam tam chodzic co sobote tak dlugo jak tylko bede w stanie znosic ochladzajaca sie wode. To moze byc ciekawe doswiadczenie. Hmmm plywanie do grudnia... Tak jak mowilam na poczatku- chyba zostane morsem :)
Pozyjemy, zobaczymy...

Sunday 3 October 2010

Sobotni trening po probie solo

W sobote oczywiscie bylam juz znowu w Dover, poniewaz po 5ciu miesiacach cotygodniowych treningow popada sie w pewnego rodzaju nalog i uzaleznienie od Dover, plywania, wody morskiej, ludzi z tym zwiazanych i nie mozna tak nagle tego wszystkiego zaprzestac. Oczywiscie chcialam rowniez podziekowac osobiscie naszym ukochanym i niezastapionym opiekunom i usciskac ich z calego serca, poniewaz nie spotkamy sie juz do kolejnego roku, gdyz sezon plywania w Dover jest juz oficjalnie zamkiety.

"Beach Crew"

Freda i Ja

Magda i Pawel :)


DZIEKUJE WAM WSZYSTKIM MOI KOCHANI, WIDZIMY SIE ZNOW W  MARCU!!!

Friday 1 October 2010

Dziekuje za wsparcie finansowe

Dziekuje wszystkim bardzo serdecznie za okazana pomoc finansowa, ktora wspomogla zarowno realizacje moich planow jak i zasilenie konta fundcji Nadzieja w Slupsku.

Nie jest jeszcze zbyt pozno aby przelac pieniazki na te cele, a kazdy grosz sie liczy.


> W Polsce:


- dla wplat w kraju

60114020170000460206597605

- dla wplat z zagranicy

SWIFT: BREXPLPWMUL

IBAN: PL 60114020170000460206597605



> W Wielkiej Brytanii:

NatWest Bank

numer konta: 26020270

Sort Code: 56-00-29
 
 
Prosze o dopisek:
-dla fundacji Nadzieja
lub
-projekt Kanal La Manche
 
aby pieniazki trafily tam gdzie sobie panstwo tego zycza :)
 
Raz jeszcze uprzejmie dziekuje!

Kolejne informacje

Postaram sie jeszcze dodac kilka zdjec i informacji wiec zagladajcie na bloga jak tylko znajdziecie na to czas i ochote.

Thursday 30 September 2010

Zdjecia z przygotowan i proby :)


 Ostatnie przygotowania w domu

Angela i Pawel (czesc mojej zalogi) na tyle samochodu w drodze do Dover

 Ja, Pawel i Ian, rano, przed startem, bagaznik mamy pelen...

 Ian, kolejny czlonek zalogi a prywatnie moj narzeczony. Dziekuje kochanie za wsparcie i cierpliwosc podczas 1,5 roku przygotowan i opieke nade mna podczas tego waznego dla mnie dnia. xxx

Ian, Martin i Sonia (wlasciciele B&B w Dover, ktorzy wspierali mnie od samego poczatku treningow w morzu), Mike (moj pilot) i ja. Ostatnie rozmowy przed wyplynieciem z mariny.

Juz gotowa do wejscia do wody!

Jeszcze tylko trzeba doplynac do plazy i juz za chwile rozpoczniemy ta zabawe...

 Czekam na znak pilota aby rozpoczac ta podroz (a mowila mamusia, kup dziecko bilet na prom... trzeba bylo sluchac ;) )

No to zaczynamy ta zabawe

 Dlugie pociagniecia ramion w wodzie

 Nogami tez troche trzeba popracowac

Czas na jedzonko :)
 No to plyniemy dalej
raz, dwa, trzy...

 raz, dwa, trzy...

 Ojej, a kto ma pierwszenstwo? Na szczescie odbylo sie bez kolizji.

 W wodzie z Pawlem

 Nocny etap

Podsumowanie przebiegu proby przeplyniecia Kanalu La Manche

Witam,

Po pierwsze, dziekuje bardzo wszystkim za ogromne wsparcie jakie od Was otrzymalam przed i podczas mojej proby 28ego wrzesnia oraz cieple slowa i gratulacje zaraz po probie podboju kanalu la Manche. Dziekuje rowniez za doping i niezliczona wrecz ilosc wiadomosci i maili, ktore przesylaliscie podczas mojego plyniecia. Wiekszosc z nich przekazywana mi byla z lodzi przez moja wspaniala zaloge i zdecydowanie wywolywala usmiech na moich ustach, pomagajac w przeplynieciu kolejneych kilomertow.

Rowniez ogromnie dziekuje mojemu pilotowi, jego zalodze i obserwatorowi, ktorzy czuwali nad moim bezpieczenstwem. Nie doplynelabym tak daleko jak doplynelam, gdyby nie ich ogromna wiedza i doswiadczenie!


Ok to z tego co pamietam…
Wystartowalam z plazy Szekspira okolo godziny 10.50. Od momentu startu, przyzwyczajenie sie do otoczenia zajelo mi zaledwie 20 minut. Po tym czasie czulam sie juz calkiem komfortowo i tempo mojego plyniecia bylo calkiem ustabilizowane, czyli okolo 63 pociagniec na minute. Nie towarzyszyly mi negatywne mysli takie jak: “czy dam rade doplynac do konca”, “a co jak nie dam rady”, “co zrobie jak bedzie mi zimno”, nie, od poczatku do konca dobrze sie bawilam i kazde pociagniecie ramieniem sprawialo mi przyjemnosc, gdyz wiedzialam ze zbliza do upragnionego celu.
Przyzwyczajenie sie do temperatury wody, ktora z tego co sie orientuje, wynosila okolo16-17 stopni, zajelo mi okolo 2-3 godziny po czym nie odczuwalam juz zimna.
Po siedmiu godzinach od startu Pawel, moj kolega plywak, dolaczyl do mnie do wody na godzine, dzieki czemy plynelo mi sie przyjemniej i czas szybciel zlatywal. Kiedy po godzinie Pawel wychodzil z wody, ja zmienilam okolarki z ciemnych na przezroczyste, z przyczepiona do nich lampka blyskowa, gdyz slonce juz zachodzilo i robilo sie ciemnio, a ja dla wlasnego bezpieczenstwa musialam byc widoczna w wodzie.
W tym momencie uswiadomilam sobie ze nie siusialam od okolo godziny, a zatrzymanie plynow w organizmie, podczas takiego wysilku, nie wrozy nic dobrego jednak wtedy jeszcze sie tym nie martwilam. Odczuwalam rowniez lekkie mdlosci od ilosci plynu nagromadzonego w zoladku. Musze tu wyjasnic ze od momentu startu, praktycznie co pol godziny, podawany mi byl plyn energetyczny w ilosci 250-300ml. Ta wysoko-weglowodanowa mieszanka miala za zadanie uzupelniac energie spalana przeze mnie podczas plyniecia. Czesc mnie chciala pozbyc sie zawartosci zoladka aby plynelo mi sie lzej, jednak wedzialam ze jesli to zrobie to pozbawie sie duzej ilosci nagromadzonej energii znacznie szybciej. Staralam sie zatem plynac dalej i nie skupiac nad powstalym problemem. Zaloga, ktora swiadoma byla tego co sie dzieje, dodala elektrolit do mojego kolejnego “posilku” aby mi pomoc ale jakies 10-15 minut pozniej wymiotowalam, gdyz zawartosc mojego zoladka byla juz zbyt duza i truda do zniesienia. Musze przyznac, ze po tym incydencie plynelo mi sie troche wygodniej. W tym momencie nie mialam pojecia jak dlugo bylam w wodzie, jaki odcinek drogi udalo mi sie juz pokonac, czy gdzie dokladnie sie znajdowalam. Kilka z niepisanych zasad plywakow porywajacych sie na taka probe jest takich, ze nie patrzymy sie za siebie, gdyz wysokie klify Dover wydaja sie nigdy nie oddalac, nie patrzymy sie do przodu, gdyz brzeg Francji wydaje sie nigdy nie zblizac, nie ma znaczenia jak dlugo plyniemy, gdzie jestesmy i jak daleko jeszcze mamy do celu, gdyz nie mamy na to wiekszego wplywy i taka wiadomosc w niczym nam nie pomaga a wrecz moze zadzialac zniechecajaco. Koniec koncow jest taki ze plywy i prady morskie moga pomieszac wszystkie plany,. Ruchy wody morskiej nigdy nie sa takie same, woda przemieszcza sie przez kanal z rozna predkascia i sila i nie ma dwoch takich samych tras wykonanych przez tego samego, czy tez roznych plywakow i pilotow. Zatem zgodnie z tymi zasadami nie pytalam sie gdzie jestem i czy daleko jeszcze, tylko tak jak na treningach przemieszczalam jedno ramie przed drugie i pokonywalam kolejne kilometry i mile. Nie narzekalam, nie myslalam “o rany niech to sie juz skonczy”, nie mowilam, ze mam juz dosc, jestem zmeczona, jest mi zimno i chce wyjsc, gdyz tak nie myslalam. Czulam sie jak ryba w wodze, nie czulam zimna, nic mnie nie bolalo, kontuzja barku i ramienia sprzed miesiaca nie dokuczala, plynelo mi sie wygodnie i nie myslalm o zakonczenui, po prostu plynelam...
…przez prawie 14 godzin.

 
To czego nie pamietam dobrze...
to mowiac szczerze ostatnie 60 do 90 minut ktore spedzilam w wodzie. Pamietam tylko pewne fragmenty z tego etapu. Nie bylam w stanie dokladnie widziec czlonkow mojej zalogi, gdyz swiatlo z lodzi bylo bardzo silne i mnie oslepilo. Nie wiedzialam czy ktos do mnie macha zeby mi dac znac, ze to juz czas na kolejne karmienie czy tylko mi sie zdawalo. Nie bylam w stanie dobrze slyszec, gdyz woda zatykala mi uszy, wiec co jakis czas zatrzymywalam sie zeby spojrzec na zaloge i przysluchac sie czy ktos mnie wola. Mialam problemy ze skupieniem i wlasciwym odbiorem otoczenia. Pamietam rowniez ze mialam problem z plynieciem rownolegle do lodzi i zaczelam plynac w strone lodzi, tak ze bylam zbyt blisko, wtedy z kolei odplywalam zeby zachowac bezpieczna odleglosc i bylam zbyt daleko czyli w rezultacie zaczelam plywac zygzakiem zamiast wzdluz lodzi. Moje mysli z tego etapu plyniecia sa raczej fragmentyczne i tak jakby w pourywanym filmie, wiec moge jedynie przypuszczac ze w tym czasie nie bylam juz sprawna psychicznie do tego aby kontynuowac moja probe.


To co sie stalo to tak naprawde wypadkowa wielu czynnikow i zdarzen. Mialam zbyt pelen zoladek i nie moglam juz przyjmowac odpowiedniej ilosci plynow, prawdopodobnie z powodu zimna moje nerki przstaly sprawnie funkcjonowac i nie moglam juz regularnie siusiac a nastepnie prawa nerka zaczela mnie troche bolec. Podczas oddychania wdychalam z powietrzem drobinki wody, ktore odkladaly mi sie w plucach i ograniczaly z czasem ilosc wdychanego powietrza. Zaczelam wtedy kaszlec co jakis czas i ograniczona ilosc powierzchni pluc, tak wazna podczas uprawiania intensywnych cwiczen fizycznych, spowodowala ze moj mozg i miesnie nie dostawaly wystarczajacej ilosci tlenu wiec organizm powoli opadal z sil i zaczelam tracic swiadomosc, nie zdajac sobie nawet sprawy z tego co sie dzieje. Psychicznie bylam ciagle silna, nie mialam dosyc, nie chcialam wychodzic z wody, ciagle plynelam ale poniewaz tracilam predkosc, nie moglam dobrze widziec, slyszec czy rozumiec so mowia do mnie czlonkowie zalogi i pilot to bylo juz calkiem jasne ze nie jest dla mnie bezpieczne pozostanie w wodzie i kontynuowanie proby. Pilot podjal decyzje wyciagniecia mnie z wody.

Pamietam tylko, ze ktos pokazywal mi drabine, ze postawilam jeden krok na szczebelek, potem drugi a pozniej bylam juz sucha i ubrana w kabinie lodzi, w drodz powrotnej do Dover.

Jest to dla mnie teraz oczywiste ze moja swiadomosc tego co sie dzieje zanikla zanim moja proba zostala oficjalnie zakonczona.

Dopiero w srode po poludniu, juz w Londynie, obejrzalam krotkie nagranie uwieczniajace ostateczna probe rozmowy, ktora zaloga i pilot chcieli ze mna przeprowadzic zanim zostalam wyciagnieta z wody. W ich glosach uslyszalam zarowno ogromna troske jak i starch o moje bezpieczenstwo. Wszystko co bylam w stanie powiedziec to “co”, “czemu”, “co”, “jak” I ciagle probowalam odplywac od lodzi. Moje imie zostalo wypowiedziane/wykrzyczane przez wszystkich niezliczona ilosc razy aby nawiazac ze mna jakikolwiek kontakt. Musze przyznac ze wyglada to dosc przerazajaco, tym bardziej ze ja nic z tego nie pamietam. Sytuacja byla bardzo powazna i Pawel byl gotowy wskoczyc za mna do wody w kazdej chwili, gdybym zdecydowala sie znowu odplynac zamiast chwycic drabinki i wejsc na lodz.

Jestem ogromnie wdzieczna mojej wspanialaj zalodze i doswiadczonemu pilotowi za opieke jaka mi zapewnili i w pelni doceniam i akceptuje ich decyzje aby zakonczyc moja probe.

 
Nie jestem smutna ani zla, ze nie udalo mi sie ukonczyc mojej proby tak jak chcialam i stanac dumnie na brzegu Francji. Uwazam ze plyniecie przez 13 godzin i 43 minuty w wodzie o temp 16-17 stopni, przy temp powietrza nizszej niz temp wody i polowy czasu spedzonego w wodzie w ciemnosciach a nastepnie przerwanie zaledwie w odleglosci okolo 3 mil/5 km od brzegu Francji jest niesamowitym osiagnieciem i jestem z niego bardzo dumna. Jest to zdecydowanie najciezsza proba jakiej sie kiedykolwiek poddalam. Jestem po tym wszystkim badzo zmeczona, dosc slaba i wyziebiona ale musze przyznac ze ramiona prawie mnie nie bola, co jest dla mnie calkowitym zaskoczeniem. (Wyglada na to, ze treningi w Dover dobrze przygotowaluy moje miesnie do wysilku fizycznego.)

Oczywiscie przyjemniej byloby ukonczyc probe sukcesem ale moje zdrowie i bezpieczenstwo sa wazniejsze niz moje marzenie w tym wypadku. Marzenia nie zawsze spelniaja sie wtedy, kiedy tego oczekujemy, czasami trzeba troche dluzej poczekac.

A poniewaz nie znosze nie dokonczonych spraw to wyglada na to, ze kanal La Manche i ja mamy niedokonczony biznes do rozwiazania…

 
Tak to juz jest, ze z probami przeplyniecia kanalu La Manche nigdy nie wiadomo nic na pewno. Jak kiedys powiedzial moj kolega “to jest woda, to jest zywiol, to jest niebezpieczne…” I z tego powodu przeplyniecie tej ciesniny porownywane jest ze wspinaczka na Mount Everest. Jezeli chodzi o przygotowanie plywaka do tej wielkiej proby to 20% sukcesu zalezy od przygotowania fizycznego a pozostale 80% stanowi przygotowanie psychiczne. Ale mowimy tu o sporcie ekstremalnym a w min sukces nie zalezy jedynie od jednostki ale od calej grupy ludzi ktorzy nad tym ciezko pracuja, w tym zalogi plywaka , pilota, jego dlugoletniego doswiadczenia, sily wiatru, naslonecznienia, prodow wodnych i ich sily, tego jak organizm plywaka zareaguje na wszystkie te czynniki plus spaliny z lodzi pilota i rozne inne niespodziewane zdarzenia. To wypadkowa czynikow do ktorych staramy sie przygotowac ale czasami niestety nie mamy na nie wplywu…

PS. Freda, Emma, Irene, Barrie, Louise, nie moge wrecz wyrazic slowami jak bardzo jestem wam wdzieczna za wsparcie, pomoc, dobra rade i rekaw na otarcie lez, ktore od was otrzymalam podczas moich przygotowan i treningow w Dover. To niesamowite jak bardzo poswieceni jestescie temu pieknemu sportowi, jak wiele oferujecie wszystkim plywakom zarowno podczas treningow w Dover jak i podczas dokonywanych prob. Nigdy nie udaloby mi sie osiagnac tak wiele jak osiagnelam gdyby nie wasza ogromna pomoc!

 
Przepraszam ale wyglada na to, ze bedziecie musieli jeszcze troche wytrzymac moja obecnosc! :)



Monday 27 September 2010

OK, mamy zielone swiatlo!

Wyglada na to ze jutro o 10.40 rano czasu angielskiego, czyli 11.40 polskiego, bede wreszcie mogla wystartowac w wyscigu po marzenie.

Wlasnie kompletuje moja zaloge, pakujemy samochod i jedziemy do Dover :)

Uczucia mam mieszane ale raczej pozytywne po wielu dniach czekania i miesiacach treningow, wiec wszystko co mi teraz pozostalo zrobic to machac rekoma ile tylko sil az mi zabraknie wody. Na nic wiecej nie mam juz wplywu i bede w rekach natury, mojej zalogi i bardzo doswiadczonego pilota, wiec nic zlego mi nie grozi, o to sie nie musicie martwic.

Moja pozycje na morzu mozna sledzic poprzez strone interneowa
http://www.ais-doverstraits.co.uk/
nazwa lodzi GALLIVANT

Co godzine podawane tez beda informacje na moim koncie Twitter
http://twitter.com/KasiaFrackowska

Trzymajcie kciuki za bezwietrzna pogode, troche slonca i dobry humor, zeby mi dopisywal jak najdluzej.

Sunday 26 September 2010

Ciagle czekamy

Kilkoro moich znajomych wyplynelo w zeszlym tygodniu i wiekszosc z nich ukonczyla swoje proby pozytywnie. Ja mialam w srode wstepne potwierdzenie od mojego pilota ze prawdopodobnie wyplyniemy w czwartek rano ale w srode wieczorem zostalo to odwolane. Zatem jest juz niedziela i ja ciagle czekam, jednakze jest szansa na start w przyszlym tygodniu. Moze we wtorek a moze w srode...
Poczekamy zobaczymy...
Moja cierpliwosc i nerwy  poddane so obecnie probie czasu i nie jest to latwe do zniesienia bez doprowadzenia siebie i innych do szalu. :(

Friday 17 September 2010

Ostatni trening w Dover

Jutro wybieram sie na ostatni w tym sezonie trening w Dover. Bylam tam co weekend od poczatku sezonu az do jego konca i odserwowalam kolezanki i kolegow trenujacych ze mna, pozniej ich zmagania w dniu wielkiej proby, sukcesy i porazki, radosc i lzy. Bylam zarowno uczestnikiem jak i swiadkiem tego wszystkiego i teraz pod koniec sezonu, kiedy wiekszosc osob ma to juz za soba nadchodzi wreszcie czas na mnie. Moj oficjalny termin rozpoczyna sie 25ego wrzesnia ale nie wiem czy psychicznie wytrwam do tej pory i pogoda tez nie wrozy najlepiej na koniec wrzesnia zatem skontaktowalam sie wczoraj z moim pilotem (Michael Oram) i wyrazilam chec wczesniejszego startu, co tez moj pilot przyjal z entuzjazmem. Po naszej dzisiejszej rozmowie postanowilam ze moge spokojnie pojechac jeszcze na ostatni trening do Dover, co z radoscia zaakceptowali moi domownicy, gdyz pewnie doprowadzilabym ich do obledu gdybym w ten weekend pozostala w domu :)  ...
 Na dzien dzisiejszy istnieje szansa ze wystartuje okolo wtorku, a to oczywiscie zalezalo bedzie od pogody, jak zwykle... Tak to juz jest w tym sporcie, ze nie wszystko mozna sobie ladnie zaplanowac. Trzeba sie przygotowac na najgorsze i miec nadzieje na najlepsze.

No to uciekam, powinnam miec wiecej wiadomosci w poniedzialek.

Sunday 12 September 2010

Kolejny trening

No dobrze sztafeta juz za nami ale ja jeszcze musze trenowac bo najwazniejsze dopiero przede mna. Zatem w sobote zaliczylam kolejny 5-cio godzinny trening.

Pamietam jak miesiac temu myslalam  sobie "o rety termin sztafety juz za 2 tygodnie" a teraz siedze i mysle sobie "o rety termin solo juz za 2 tygodnie"!!!
Alez ten czas nieublagalnie plynie, zanim sie zdaze zorientowac wybije moja godznia zero... :)

Musze szczerze przyznac, ze juz sie nie moge doczekac. Woda nagrzala sie juz tyle ile mogla, ja natrenowalam sie juz tez tyle ile moglam, tak naprawde to niewiele wiecej moge juz w tej chwili zrobic poza czekaniem cierpliwie na swoja kolej i upewnieniem sie ze jestem zdrowa, bezpieczna i gotowa na bliskie spotkanie z wielka woda za 2 tygodnie. I to oczywiscie pod warunkiem ze pogoda znow nie popsuje mi planow. Wiec trzymajcie wszyscy kciuki zeby matka natura byla mi laskawa i przyniosla nad ciesnine cieply prad atmosferyczny i aby w dniu mojej przeprawy wiatr choc troche ucichl i slonce mocno swiecilo, a reszta juz ja sie zajme :)

Tuesday 7 September 2010

Trasa jaka przeplynelismy

Tak wyglada nasz kurs po wodzie :)

Kolejne zdjecia ze sztafety :)

Kolejne zdjecia ze startu...



Zdjecia od Kierana mozna znalezc na ponizszej stronie

http://www.flickr.com/photos/57806293@N00/

Sunday 5 September 2010

Sztafeta- proba zakonczona sukcesem!

Wczoraj, w Sobote 4ego wrzesnia 2010 roku, o godzinie 5.45 rano spotkalismy sie wreszcie cala grupa w marinie w Dover, aby rozpoczac nasz sztafete przez Kanal La Manche, na pokladzie lodzi o nazwie Anastasia, prowadzonej przez naszego wspanialego pilota Eddiego i jego zaloge!

Plynelismy w 6-cio osobowym, miedzynarodowym skladzie, w nastepujacej kolejnosci:
Kasia Frackowska- Polska
Suzanne Nottage- Nowa Zelandia
Dave Bowcutt- Anglia
Kieran O'Sullivan- Irlandia
Jane Pender- Nowa Zelandia
Rachael Cadman- Anglia

Z mariny wyplynelismy okolo 6.40 i udalismy sie w strone plazy Szekspira (Shakespeare Beach). Nie musze chyba dodawac jaka na lodzi panawala atmosfera... wielkie podekscytowanie, raczej bez nerwow, ciekawosc co tez przyniesie nam ten dzien i jakie niespodzianki szykuje dla nas pogoda.
Wystartowalam jako pierwsza o godzinie 7.10 i plynelam przez godzine, po czym do wody wskoczyla Suzanne itd...kolejnosc jak wyzej.
Po swietnie rozpoczetym starcie, przy slonecznej pogodzie i w miare spokojnym morzu o temperaturze 18.2C zakonczylismy runde pierwsza czyli 6 godzin w morzu i nadeszla pora na runde druga. Pod wzgledem pogody bylo nieco gorzej ale nie bylo zle, wiatr zdazyl sie do tej pory troche rozdmuchac i tak juz zostalo  do naszego powrotu do Dover, fale na morzu powiekszyly sie i wdluzyly, slonce schowalo sie za chmurami i wybrzeze Francji nie bylo jeszcze widoczne ale za to temperatura wody wzrosla do 19.5C :).
Dla mnie osobiscie temperatura wody podczas calej naszej proby wydawala sie zaskakujaco wysoka i nie powodowala wyziebienia organizmu a wszystko dzieki wielomiesiecznym treningom i przygotowaniom w Dover.
Trzecia runde zaczynalismy wraz z zachodem slonca i reszte drogi pokonywalismy juz po ciemku ze swiatelkami przyczepionymi do naszych czepkow i kostiumow.

Oczywiscie nie odbylo sie bez malych problemow jak choroba morska wsrod czlonkow sztafety zarowno na pokladzie lodzi jak i w wodzie podczas plyniecia... wyziebienie i zmeczenie plywakow, zgubone swiatelka podczas nocnego etapu  plyniecia, zgubiony czepek przez jednego z plywakow po 20 minutach zmiany w nocy... Ale wszystko odbywalo sie sprawnie i wszelkie problemy rozwiazywalismy szybko i skutecznie. Najwazniejsze to praca w grupie i wzajemne wsparcie, gdyz porazka jednego z plywakow to porazka calej druzyny. W sztafecie nie ma pojecie JA tylko jestesmy MY i tylko z takim podejsciem do sprawy mozemy oczekiwac powodzenia naszej wyprawy przez wielka wode...

Takim oto sposobem dotrwalismy dzielnie do konca i pokonalismy ten niezwykle ruchliwy akwen wodny. Ruchliwy zarowno pod wzgledem jednostek wodnych przeplywajacych na tej trasie kzdego dnia jak i pod wzgledem samych plywow wodnych co mielismy okazje doswiadczyc podczas koncowego etapy kiedy to musielismy zmagac sie z silnym i pradem wodnym. Po 16 godzinach i 11 minutach od startu, nasza proba zakonczyla sie pelnym sukcesem kiedy Jane wyszla na brzeg Francji niedaleko Cap Gris-Nez (Przyladek Szarego Nosa). Co prawda troche sie przy tym podrapala, gdyz przeg byl dosc skalisty ale rany szybko sie zagoja a doswiadczenie i satysfakcja pozostana na zawsze.

Drogo powrotna zajela nam 3 godziny, podczas ktorych wszyscy padlismy ze zmeczenia i obudzilismy sie dopiero kiedy nasz pilot zacumowal w marinie okolo godziny 2.30 w niedziele rano. W tym momencie wszyscy bylismy tak zmeczeni ze nawet nie bylo po nas widac ze sie cieszymy z naszego sukcesu. To dopiero w niedziele po godzine 11tej, kiedy spotkalismy sie ponownie na plazy, widac bylo nasza radosc z dokonanego wyczynu. Po podzieleniu sie wrazeniami ze znajomymi, udalismy sie do baru White Horse (Bialy Kon) aby podpisac sie na jednej z jego scian dla uwiecznienia naszego sukcesu !!!

Maskotka druzyny- on juz kanal przeplynal, teraz nasza kolej...

Anastasia :)

Wyruszamy na podboj Kanalu Angielskiego! Hura!!!

:)

No to hop do wody... nie byla wcale zzzzimmnnnnaaa

Musze szybko wyjsc na brzeg bo pora juz zaczynac ta zabawe :)

Komu w droge temu czas...

Suzanne przed wejsciem do wody...

... i po pierwszej godzinie, trzesaca sie z zimna pod kocem.


Dave czeka na swoja kolej...

... i juz w wodzie, obserwowany przez Kasie :)

Kieran...

... kolejna zmiana.

Nastepna w kolejnosci...

... Jane.

Rachael...

...gotowa do przejecia paleczki.

Nasz wspanialy pilot Eddie i jego zaloga Dave i Mike

Jestem ponownie w wodzie, tym razem testujac sposob pobierania drinkow energetycznych z lodzi dla celow mojej pozniejszej proby solo. Czas akcji 10 sekund- znakomicie!!!

Jane, Dave i Kasia, humory nam dopisuja

Oo! Jane versus tankowiec...hmmm... i co teraz, kto ma pierwszenstwo?

Juz blizej niz dalej ale teraz powalczymy z pradem wodnym. Ta zielona kropka na srodku ekranu to my,
a pomaranczowe trojkaty  z boku i przed nami to inni plywacy. Troche nas bylo duzo w tej wodzie.
Dopiero po tym etapie zaczela sie prawdziwa walka z silami natury.
I wygralismy, 16 godzin i 11 minut po starcie wyladowalismy na ziemi francuzkiej!

Podpis na scianie w pubie White Horse, sukces uwieczniony- Sztafeta o nazwie Love 146

I juz na miejscu w Dover. Troche jestesmy niewyrazni, gdyz tak sie wlasnie czulismy...

Ogromnie dziekuje w imieniu swoim wlasnym i calej sztafety za niesamowite wspacie jakie otrzymalismy od naszych rodzin, przyjaciol znajomych i nieznajomych, przed i podczas trwania naszej proby przeplyniecia z Anglii do Francji. Jestesmy wam wszystkim ogromnie wdzieczni za wszelkie maile i wiadomosci, ktore wspieraly nas podczas trudnosci i rozbawialy podczas monotonii.
Wielka buzka *** 


Friday 3 September 2010

Twitter

Mozna nas bedzie sledzic na twitterze, gdzie postaramy sie dodac kilka fotek zeby pokazac gdzie jestesmy i co sie z nami dzieje :)

adres strony ponizej

http://twitter.com/kosswims

Thursday 2 September 2010

Nareszcie plyniemy!

Nareszcie matka natura przestala szalec i usidlila troche ten nieznosny wiatr.

Dostalismy dzis wiadomosc od pilota, ze w sobote rano mamy stawic sie w Dover w marinie zeby rozpoczac nasza sztafete o 6.30 rano (7.30 czasu polskiego).

Sztafete mozna sledzic na stronie
http://www.ais-doverstraits.co.uk/
nazwa lodzi: Anastasia

Trzymajcie kciuki za nasza kondycje, brak choroby morskiej i dobra, bezwietrzna pogode.

:)
Juz sie nie moge doczekac soboty!!!